2640 m n.p.m.

Wulkan Rinjani

No więc… najwyraźniej postanowiliśmy popełnić samobójstwo poprzez wejście na kalderę krateru pod świętą górą Rinjani. Wszystko zaczęło się o 5 rano, kiedy przyjechał po nas jeep i zabrał nas na północ wyspy do wioski Senaru. W bazie Rinjani Trekking Club dostaliśmy cholernie mocną kawę i nieśmiertelny „banana pancake” po czym przejął nas przewodnik i poznaliśmy naszych dwóch tragarzy. My uzbrojeni jak na Mount Everest w buty trekkingowi, oni w japonkach lub boso. Na początku było nam strasznie niekomfortowo i głupio, że ktoś niesie za nas jedzenie i mnóstwo wody, namiot, maty i śpiwory. Jeszcze gorzej nam się zrobiło, jak się okazało że w niesionych przez tragarzy koszach nie ma zupek w proszku, ale garnki, talerze, ryż, makaron, jajka, kurczak, marchewki, ziemniaki, banany, ananasy i nawet zimna cola. Jak się okazało nasi tragarze normalnie gotowali nam prawdziwe jedzenie: curry z kurczakiem i mlekiem kokosowym, smażony marakon z warzywami i kurczakiem itd. Jednak jak się szybko okazało i pomoc tragarzy i jedzenie były potrzebne. Bez nich nie dalibyśmy rady wejść 2000 metrów w ciągu 10 godzin, cały czas w górę i przez większość czasu w parnej i wilgotnej dżungli.

20130717-202600.jpg
Najpierw było strasznie. Gorąco i męcząco i caaaaaały czas pod górę. Dość szybko okazało się, dlaczego RInjani jest „Holy Mountain” – raz po raz w dżungli było słychać „Holy shit!”. Dość mieli absolutnie wszyscy, nawet wyprzedzający nas czasami licealiści. Musimy przyznać, że nie jest z nami tak źle. Może nie weszliśmy jako jedni z pierwszych, ale też i nie ostatni. Po pokonaniu ostatniego podejścia – wspinania się po skałach – stanęliśmy na brzegu kaldery. Czekał tam na nas rozstawiony namiot. Namiotów było mnóstwo – wyglądały jak niewielkie pomarańczowe miasteczko. Widok z góry był niesamowity – z jednej strony na kalderę, a z drugiej na Lombok i Bali. Był warty tego ogromnego wysiłku. Wejście na Rinjani polecane jest ze względu na piękny wschód słońca. Nam o wiele bardziej podobał się barwny zachód.

20130717-203359.jpg
Po zachodzie słońca zjedliśmy pyszną kolację i czym prędzej schowaliśmy się do ciepłych śpiworów i namiotu. Na zewnątrz było naprawdę zimno! Pewnie była nie później niż 20. Nic dziwnego, że obudziliśmy się o 1 w nocy. Krzysiek zrobił kilka zdjęć nocnego nieba. Było absolutnie przepiękne. Widać było chyba wszystkie gwiazdy i galaktyki! A potem spaliśmy już do 6 rano. Obudziły nas odgłosy budzącego się na wschód słońca obozowiska i narzekania licealistów na twarde materace 😉 Ach ta dzisiejsza młodzież.

20130717-202844.jpg
Po wschodzie słońca i śniadanku (płatki kukurydziane juuuhuuuuu!) zaczęliśmy schodzić w dół. I nie wiadomo co gorsze, iść w dół czy iść w górę! I to 5 godzin! Sami nie wierzyliśmy, że poprzedniego dnia wchodziliśmy tą trasą w górę. Dociągnęliśmy się nawzajem na dół, gdzie czekał na nas samochód z klimą (juhuuu juhuuuu!) i zawiózł nas do Segiggi.
Padnięci, wykończeni i brudni poszliśmy się wymoczyć w oceanie.

20130717-202906.jpg
I jeszcze kilka refleksji na koniec. Wydaje się, że „ludzie zachodu” spuszczeni ze smyczy zachowują się gorzej niż… Lokalsi zbierali wszystkie śmieci, a biali rzucali je gdzie popadnie. Wydawało nam się, że u siebie tak się nie zachowujemy ze względu na przepisy, tylko dlatego, że mamy pewną świadomość. Owszem napisy „nie śmiecić” są tylko po indonezyjsku, ale to chyba oczywiste, ze w parku narodowym nie wyrzuca się śmieci na ziemię, tylko zabiera się ze sobą. Poza tym 99% biały pali! Wszędzie! I o każdej porze! Ale wszystkim, którzy się będą wybierać na Rinjani polecamy RInjani Trekking Club (www.info2lombok.com) . Są trochę drożsi niż uliczni naganiacze, ale za to mega profesjonalni i sympatyczni.

Rinjani

20130717-203424.jpg

20130717-203449.jpg

20130717-203504.jpg

Rinjani