Co się robi w raju?

W raju nie robi się nic, szczególnie kiedy już się przeczytało wszystko, co się miało do przeczytania. Pozostaje przewracać się z boku na bok, brodzić w wodzie i jeść grillowane ryby. Chociaż… można też swój potencjalny obiad zobaczyć „z bliska”. Tak właśnie postanowiliśmy zrobić. Razem z Finką i dwoma Szwajcarami wynajęliśmy łódź rybacką i popłynęliśmy z przemiłym kapitanem snorklingować. Próbowaliśmy już wcześniej i było pięknie, ale teraz było ach i och! Aż żałujemy, że nie mogliśmy zrobić pod wodą zdjęć! Tym bardziej, że jak się okazuje przed założeniem maski trzeba do niej splunąć – wtedy nie zachodzi mgłą czy wodą. …

Przepraszam, czy mieszka z nami gekon?

Więc jesteśmy w raju. Szybko okazało się, że trzeba uważać, o czym się marzy. Bambusowa chatka, okazała się naprawdę bambusowa 😉 Żadna tam cegła obłożona dla picu bambusem. Bambus na ścianach, bambus na podłodze i bambus na łóżku. Tylko dach nie jest z bambusa, a z liści palmowych. Generalnie bardzo przewiewnie – więc zwierze różne, a w szczególności gekony hasają i nas straszą 😉 Chatek jest łącznie osiem – trzy obok domu właścicieli i kolejne 5 kilkaset metrów dalej. Przez pierwsze kilka dni mieszkaliśmy obok domu właścicieli, a konkretnie obok kurnika i chlewika. Było bosko i rajsko. Kogut był lepszy …

Z Moni do raju

Postanowiliśmy, że ostatnie kilka dni przed wyjazdem spędzimy w jednym miejscu. Już bez zakurzonych miasteczek, zatłoczonych bemo itd. itp. Tylko morze, bambusowa chatka i my. Wszystko wskazywało na to, że raj znajduje się 30 km na wschód od Maumere. Pozostało tylko się tam dostać. Dobraliśmy się w czwórkę z Karelem i jego bratankiem i wyszliśmy na drogę szukać szczęścia. Po chwili dołączył do nas John i „wymachał” nam czarnego SUV-a. Po krótkich negocjacjach zaczęliśmy się pakować do środka. Zapłaciliśmy trochę więcej niż za podróż z toną cementu, za to miało być szybko i bez przesiadki w Maumere. Koszmar się zaczął, …

O dwóch takich, co uciekli z Bali…

No dobra… Bali na pewno jest piękną wyspą, ale… turystów jest tyle co w Rzymie lub Paryżu i to razem wziętych. Na pobliskim Lomboku miejscowi mówią, że na Bali jest tak wielu białych, że mogliśmy się poczuć jak u siebie w Europie. Jeszcze więcej niż turystów jest naganiaczy wszelkiej maści. A jeszcze więcej jest aut, busów i motocykli. Nawet jadąc przez dżunglę trudno jest wziąć wolny od spalin oddech. Więc generalnie po tygodniu stwierdzamy, że szanse na raka przynajmniej płuc wzrosły u nas gwałtownie. Dlatego szybciej niż myśleliśmy uciekliśmy na Lombok. Wcześniej odwiedziliśmy Lowinę – mini kurort na północy Bali. …

Sorry, what is pope?

Bali Ubud Dzień  zaczęliśmy leniwie – od wyspania się i śniadania w pokoju pt.  smażone banany + owoce + owocowy koktajl.  Poszwędaliśmy się wte i wewte po Ubud lawirując między milionem skuterów, dwoma milionami turystów i panami wołającymi „taxi, taxi” „no?” „maybe tomorrow”. Zrobiliśmy przerwę na burżujsko-hipsterską kawę, która kosztowała nas więcej niż wczorajsza kolacja. To pewnie przez to, że siedzi się na dizajnerskich fotelach – plastikowe ogrodowe krzesełka mają dodane drewniane płozy, a wszystko podawane jest w artystycznie wygrawerowanych słoikach. A potem czym prędzej uciekliśmy na mini-treka na pola ryżowe – ewidentnie to miejsce schadzek młodych zakochanych 😉 Widoki …

Eloł, eloł, senkju, senkju

Bali Dotarliśmy – najpierw na Jawę. Po dunajskich luksusach lotnisko w Dżakarcie jakieś takie małe…  i wszystko dzieje się znacznie, znaaaaaaaaaaaaacznie wolniej.  Do odprawy międzynarodowej stało nas z 20 osób, obsługiwał jeden pogrążony w swoim świecie koleś, a mentalnie wspierało go z 10 kolegów stojących pod ścianą.  Ale koniec końców udało się, dostaliśmy pieczątki, odebraliśmy bagaże, przeszliśmy kontrolę bezpieczeństwa, wysłuchaliśmy z milion razy „eloł,  Elom, senkju, senkju” …  i wylądowaliśmy tuż przed lotniskiem szukając busa do Terminalu 3. Bus się znalazł. Na oko ma 20 lat, ale klima działała. Miejsc siedzących 12. Miejsc stojących z 50, a na wcisk 60 …

Stacja międzygalaktyczna

Dubaj Przetrwaliśmy 20h na lotnisku w Dubaju 😉 Naoglądaliśmy się zdjęć “szejka ojca Dubaju” i ledwo możemy uwierzyć, że w latach 60. nie było tu wiele więcej niż dziura w ziemi, pardon piasku, a samoloty lądowały na wodzie. Nie śmierdzimy (tak nam się wydaje) tylko jesteśmy dość mocno niewyspani, bo marmurowe posadzki średnio wygodne są. Lotnisko przypomina stację “międzygalaktyczna” ze Star Treka. Z jednej strony eleganccy i wyniuchani w garniturach, z drugiej kobiety w burkach, z trzeciej mnisi w białych prześcieradłach, a z czwartej kobiety, które zapewne w torbach mają kury i kozy! Każdy mówi innym językiem, z obsługą lotniska …

Nie “Sajgon” tylko Indonezja

W natłoku pracy do ostatniej chwili, jeszcze nie do końca czujemy, że jedziemy. Ale wystarczy spojrzeć na “sajgon” w domu, na piętrzące się tu i tam sterciki, stertki i sterty rzeczy, żeby sobie o tym przypomnieć. Jutro jeszcze ostatnie szczepienia… ostatnie chwile w pracy… ostatnie zakupy, bo w stercikach, stertkach i stertach wbrew pozorom jeszcze kilku rzeczy brakuje. A potem “ziuuu” do Indonezji.