Camino de Santiago

Bez owijania w bawełnę – jesteśmy na Camino de Santiago, czyli na szlaku św. Jakuba. Wystartowaliśmy w Logroño, jakieś 600 km od Santiago.

A. była już wcześniej i doskonale wiedziała, w co się pakuje. K. prawie nieświadomy „dał się” wyciągnąć.

Dlaczego Camino? Wszystko przez pewną szaloną (w pozytywnym sensie) Rositę, która na pierwszych zajęciach, na pierwszym roku iberystyki przyniosła nam kolczyki w kształcie muszli i wykałaczkę z figurką św. Jakuba na górze. I tak się dowiedziałam, że św. Jakub istnieje, a jego grób jest w Composteli. Przy okazji pomyślałam, że moja wykładowczyni jest wariatką 😉 Potem druga szalona wykładowczyni (też w pozytywnym sensie) wciągnęła mnie w hiszpańską, zieloną i celtycką Galicję tak bardzo, że pojechałam tam na rok na stypendium. I wciąż lubię tam wracać.

Na Camino wyruszyłam w 2008r. Sama. Była to piękna podróż głównie do środka siebie. Bez żadnych uniesień, widzeń, zwidów i wzlotów. Po prostu taka, podczas której dużo się w głowie samo poukładało. Wspominam ją także jako niezwykły relaks, totalne odcięcie od świata i czas, kiedy liczyło się tylko to, żeby stać i iść. Nie liczyły się ani minuty, ani godziny, ani dni, ani nawet to, żeby dojść. Iść. Jak to mówią po hiszpańsku za poetą Antonio Machado: ‘Caminante, no hay camino. El camino se hace andar’, czyli w luźnym tłumaczeniu ‘Wędrowcu, nie ma drogi. Drogę tworzysz idąc’. Przez najbliższe kilka tygodni będziemy pisać o tym, co przeżywamy (a zaczniemy z przytupem od lądowania helikoptera!) o kulturze i historii Camino de Santiago no i… jak możecie się spodziewać będzie też ‘gastro-camino’ i zdjęcia. Do usłyszenia!