No dobra… Bali na pewno jest piękną wyspą, ale… turystów jest tyle co w Rzymie lub Paryżu i to razem wziętych. Na pobliskim Lomboku miejscowi mówią, że na Bali jest tak wielu białych, że mogliśmy się poczuć jak u siebie w Europie. Jeszcze więcej niż turystów jest naganiaczy wszelkiej maści. A jeszcze więcej jest aut, busów i motocykli. Nawet jadąc przez dżunglę trudno jest wziąć wolny od spalin oddech. Więc generalnie po tygodniu stwierdzamy, że szanse na raka przynajmniej płuc wzrosły u nas gwałtownie. Dlatego szybciej niż myśleliśmy uciekliśmy na Lombok. Wcześniej odwiedziliśmy Lowinę – mini kurort na północy Bali. Wszystko OK., tylko jakoś nikt nam nie powiedział, a w przewodniku ominęli ten niewielki fakt, że „great Lovina beaches” to wąski piasek czarnego piasku pokryty śmieciami, wśród których brodzą kury i psy. Nocleg był OK, chociaż powinien kosztować połowę tego, co zapłaciliśmy – przynajmniej dla sąsiadek z domku obok, którym przez dziurę w dachu wpadł zwierz! Na szczęście krzyku było więcej niż zwierza, którego nikt nie widział. Ale dziura była, to fakt!
Ze spalinowej rozpaczy na Bali ratowało nas świetne jedzenie. Chociaż kura podana z głową była lekkim hardcorem, to nie dość, że nie uciekliśmy, to jeszcze ją zjedliśmy ze smakiem! Ale o jedzeniu napiszemy kiedy indziej, bo zasługuje na osobnego posta.
Wczoraj wieczorem zjechaliśmy do Padangbai – najmilszego zaskoczenia na Bali. Mała zatoczka z białym piaskiem (śmieci i naganiacze obecni, nie myślcie sobie!). Trafiliśmy nie dość, że na fajny nocleg, to jeszcze wieczorem na kino “pod palmami” – w knajpce obok na leżaczkach pływaliśmy z rybami w toawrzyswie Davida Attenborough’a. Dzisiaj rano przepłynęliśmy promem na Lombok. Prom najpierw godzinę ładowali. Ludzie wchodzili Bóg jeden wie którędy, ale w końcu udało nam się wyruszyć, a po 4 godzinach dotrzeć na Lombok. Co ciekawe takie promy wypływają z Bali na Lombok i z powrotem co 1,5h przez całą dobę! Jeszcze nie wiemy dlaczego!
Na pierwszy rzut oka Lombok podoba nam się! Wygląda na to, że jest czyściej. Jest też mniej turystów i naganiaczy . Swoją drogą chyba się nauczyliśmy spławiać tych ostatnich dość skutecznie. Co prawda dopadli nas w Sengiggi, oferując nam oczywiście najtańszy i najlepszy w miasteczku nocleg (akurat!) ale dość szybko się poddali. My za to na ulicy spotkaliśmy Steve’a z Californi, który od 25 lat mieszka w Azji. Steve pokierował nas do całkiem przyjemnego homestaya – przyjemnego czyli standard: wiatraczek, kibelek spłukiwany kubełkiem i zimna woda – ale za to jest z widokiem na skrawek morza i bardzo czysto, czego o innych miejscach, które widzieliśmy powiedzieć nie można. Tylko wielkie czerwone mrówy wędrujące po werandzie trochę nam psują humory. Nie wykluczamy, że Steve też jest naganiaczem, albo właścicielem homestaya, ale cenę ma dobrą i miejsce też 😉
Od 19 do 21 lipca będziemy płynąć z Lomboku z przystankiem na wyspie Komodo na Flores. Jeżeli więc nie zjedzą nas słynne smoki z Komodo 😉 to powinno być dobrze.