Jedzonko i takie tam…

Jedzenie

Odgrażaliśmy się, że będzie o jedzeniu, więc będzie. W jednym zdaniu: jedzenie jest obłędnie dobre. Na śniadanie dostajemy zazwyczaj słynny azjatycki wynalazek – „banana pancake” czyli naleśnik z bananami. Ania ma go już trochę dość, Krzysiek nadal pałaszuje ze smakiem. Pytaliśmy lokalsów, co jedzą na śniadanie i okazuje się, że żaden banana pancake tylko ryż z czymś, czyli dokładnie to samo, co my wcinamy na obiad i na kolację. Wczoraj na promie ok. godziny 9 rano krążyło kila pań sprzedających właśnie taki ryżyk zawinięty w liście bananowca, który lokalsi dzielnie kupowali i jedli, więc chyba za niedługo się na taki śniadaniowy ryż przerzucimy.

Nasze posiłki to właśnie głównie ryż + coś a la kurczak/owoce morza/ryba + warzywa + różne sosy. Najczęściej dostajemy sos indonezyjski z orzeszków ziemnych. Jak można się domyśleć „not spicy” jest dla nas „very spicy”, ale… Jedzenie nie jest tak po prostu chamsko ostre i już. Po przetrwaniu pierwszego ataku ostrości odkrywa się mnóstwo innych smaków np. słodycz mleczka kokosowego czy trawę cytrynową, imbir, czosnek, goździki i dużo, dużo więcej.

Knajpek nie brakuje, jak ktoś chce to jest też pizza i makarony, ale my jemy głównie w warungach, czyli takich małych barach. Najczęściej to kilka stołów pod zadaszeniem i mała kuchnia z tyłu. Na razie wybieramy te pół-turystyczne, ale pewnie nadejdzie ten czas, kiedy przerzucimy się na warungi dla lokalsów. Różnica widoczna gołym okiem: zamiast stołów ławy zbite z desek, a zamiast kuchni coś a la garkuchnia, w której coś się tam pichci. Chrzest bojowy mamy już za sobą – spróbowaliśmy też jedzenia od ulicznego sprzedawcy, pchającego wózek z garem gorącego czegoś. „To coś” to były małe białe kulki podawane z sosem sojowym. Próbowaliśmy się jakoś dowiedzieć czy to zwierz czy nie zwierz, ale się nie udało, bo sprzedawca cały czas zanosił się uroczym śmiechem. Wcale nie chcemy wiedzieć czym czy kim to coś było. Smakowało nam i już.

I tak a propos taniości Azji w wydaniu indonezyjskim. Jakoś bardzo tanio nie jest i chyba nie tylko dlatego, że zaczyna się sezon. Właściwie wszystkie ceny z przewodnika wzrosły prawie dwukrotnie. Tyczy się to zarówno jedzenia, biletów wstępu i noclegów, a także podatków lotniskowych, które trzeba zapłacić przed check-inem. W sumie znalezienie noclegu za 15 $ jest bardzo trudne, a jest to nocleg absolutnie podstawowy pt. w miarę czysto, zimna woda, i kibelek spłukiwany wiaderkiem. Za pokój z ciepłą wodą, spłuczką i dostępem do wifi trzeba zapłacić min. 25-30$. Nawet małe piwo bintang kosztuje 2$, a pranie trzeba negocjować, żeby kosztowało dolara za kilogram. Dzisiaj pani wyceniła naszych kilka koszulek i spodenek na 7,5$. Za jedzenie w warungu trzeba liczyć min. 8$ na dwie osoby zakładając, że każda je jedno danie i pije wodę vel. sok. Ale dajemy radę, chociaż chętni mogą nas wesprzeć 😉 Numer konta podamy na maila.

Dzisiaj po raz pierwszy od przyjazdu kąpaliśmy się w oceanie 😉 Było bosko – zatoczka tylko dla nas i gości Sheratona 😉 Posta piszemy przed sklepem alfamart 😉 gdzie udalo nam się załapać na wifi 😉 Jutro o 5.30 znikamy na 2-dniowy treking na górę Rinjani 😉

jedzenie20130715-191947.jpg20130715-192036.jpg