O czerwonym jeziorze, które było zielone.

Jak już pisaliśmy, razem z toną cementu, dojechaliśmy do Moni – małej górskiej wioski. Według LP Moni to miejsce z małą liczbą miejsc noclegowych, które w dodatku bardzo szybko się zapełniają. Zaraz po wyjściu z autobusu zaatakowali nas hotelowi naganiacze. Pokazali pokoje za 35 lub 25 dolarów oraz jeden za 15 (nie chcielibyście go widzieć) Oczywiście były to absolutnie jedyne wolne pokoje w miasteczku. Wszystkie inne już były zajęte i nie było najmniejszego sensu dalej szukać. Stwierdziliśmy jednak, że damy sobie szansę i czegoś poszukamy. Cóż za zaskoczenie! Za pierwszym zakrętem było kilka kolejnych pensjonacików i uwaga, uwaga – były wolne pokoje. Tym sposobem wylądowaliśmy u Johna – przesympatycznego i cały czas lekko najaranego rastamana.
Generalnie plan był taki, żeby następnego dnia pojechać na odległy o 15 km wulkan, gdzie są trzy kratery, a w każdym jezioro o innym kolorze: niebieskie, czerwone i czarne. Według wierzeń wyspiarzy po śmierci dusze zmarłych lądują w którymś z jezior, w zależności od tego w jakim były wieku i jak sprawowali się ich właściciele przed śmiercią. John, w przeciwieństwie do biura turystycznego i LP, doradził nam, żeby nie jechać o 4 rano, tylko w okolicach południa. Po pierwsze o świcie jeziora są kiepsko oświetlone i zwykle pada, a po drugie jest tłum turystów.
Następnego dnia rano okazało się, że pada, a właściwie to leje jakby się wściekło. Przez kilka dobrych godzin. Nie przeszkodziło to części ludzi, szczególnie tej podróżującej po Flores samochodem z kierowcą i mającej co do godziny zaplanowany każdy dzień pojechać do jezior. Jak można się domyśleć nie za dużo zobaczyli.
Wzięliśmy deszcz na przeczekanie. Tyle, że kolejnego dnia też padało. Na szczęście tylko do południa, więc mogliśmy spokojnie pojechać. Chociaż „spokojnie” to raczej metafora. Bo jazda na 20 letnim skuterze pod górę, po błocie i bez kasku do spokojnych nie należy (pozdrawiamy ubezpieczyciela).
Za to było warto. Jeziora przepiękne – chociaż w zupełnie innych kolorach niż miały być. Obecnie jedno z jezior jest niebieskie, drugie zielone, a trzecie ciemnozielone. Ale i tak piękne. Poszwędaliśmy się wokół jezior. Postraszyliśmy małpy, albo raczej one nas i ruszyliśmy z powrotem. Postanowiliśmy nie korzystać z ojeka, tylko wrócić na piechotę, bo LP szumnie zapowiadał gorące źródła. Źródeł nie widzieliśmy, ale faktycznie po 15 km w palącym słońcu zrobiło nam się gorąco.

20130805-200047.jpg

20130805-200207.jpg

20130805-200345.jpg

20130805-200825.jpg

20130805-200931.jpg