A ponieważ całkiem niedaleko nas jest polski kościół i zupełnie nie przypadkiem odkryliśmy, że w sobotę od 11 będą święcić pokarmy… W sobotę rano wyruszyliśmy na poszukiwanie koszyczków, króliczków i kurczaczków. Szybko się okazało, że we „wszystkomających” sklepikach chińczyków (idea chińskiego sklepu w Hiszpanii to opowieść na całkiem odrębny wpis) wybór koszyczków i innych wielkanocnych sprzętów jest zerowy albo tragiczny. Udało się po obejściu czterech sklepów! Mamy całkiem przyzwoity koszyczek i najbrzydsze trzy kurczaki w okolicy. Do tego jajka farbowane w curry i herbacie, kawałek bagietki, fuet, trochę soli i muffinka w roli baranka.
W kościele była cała masa tak zhiszpańszczonych polskich dzieciaków ? że księdza nie sposób było usłyszeć. Za to doskonale słychać było o tym, co znajduje się w koszyczkach. Widać też było. I…
Efekt był taki, że po święceniu wyruszyliśmy na targ i do polskiego sklepu i do wieczora do czerwoności rozgrzewaliśmy nasze dwa palniki i mikroskopijny piekarnik. Brawo dla nich – dały radę.
A efekty? O takie właśnie: baba jest, pasztet jest, schab jest i nawet sałatka warzywna jest ? Amen, Alleluja. Święta Wielkanocne nie odwołane, choć na plażę też poszliśmy!