Typowe, zakurzone i brudne azjatyckie miasteczko

Jesteśmy na Flores. Statkiem dopłynęliśmy do Labuan Bajo. Jak to określił jeden z naszych współpasażerów „typowe, zakurzone i brudne azjatyckie miasteczko”. A przy tym drogie jak jasny gwint! Przynajmniej jeżeli chodzi o ceny dla turystów. Średnio dwa razy drożej niż na Bali czy Lomboku. Miejsc noclegowych jak na lekarstwo. Zrobiliśmy rundkę wokół miasta, podczas której słyszeliśmy głównie „sorry, full”. W akcie desperacji chcieliśmy już iść spać na podłodze w zakonie urszulanek. W końcu znaleźliśmy hotel na wzgórzu – ceny też były „wzgórzowe”. Na szczęście kiedy powiedzieliśmy, że jesteśmy z Poland a nie Holland właściciel dość mocno się ucieszył i zaczął opowiadać o polskim księdzu Stanisławie, który przez 50 lat pracował na Flores budując kościoły, szpitale, szkoły i drogi. Ksiądz Stanisław co prawda zmarł kilka miesięcy wcześniej (na pogrzebie było ponoć 50.000 ludzi w tym też muzułmanie), ale to nie przeszkodziło w daniu nam niewielkiej zniżki na pokój. Czym prędzej pobiegliśmy do portu po plecaki, a tam… statku niet! Na szczęście okazało się, że tankuje wodę i musimy poczekać. W międzyczasie – żeby nie stracić pokoju – Ani udało się przeżyć przejażdżkę na skuterze po nocy po wzgórzach z zaliczką za hotel 😉 Jak się pierwszej nocy okazało hotel położony był bardzo strategicznie – pomiędzy trzema meczetami. A mówiliśmy już, że akurat jest Ramadan? I że zaczynają śpiewać o 4:45 rano? I że śpiewają, że modlitwa jest lepsza niż sen? Pierwszej nocy nawet nam się podobało – podziwialiśmy kulturę itd. Itp. Drugą noc wykorzystaliśmy na nadrobienie zaległości mailowych, a trzeciej najzwyczajniej mieliśmy ich dość.
W Labuan Bajo zostaliśmy dwa dni, żeby zrobić pranie i dowiedzieć się co i jak można zrobić na Flores. Czym jechać, jak jechać, gdzie jechać i za ile jechać… Tradycyjnie też padało 😉 Pod jednym względem Labuan Bajo bardzo nas zaskoczyło – na Bali wszyscy byli aż nachalnie mili, na Lomboku było sympatycznie, a w Labuan Bajo w większości miejsc po prostu nas ignorowano. Dopiero w którym z warungów z rzędu w końcu ktoś nie udawał, że nas nie widzi! Wydaje nam się, że to dlatego, że w Labuan Bajo jest mocna segregacja między lokalsami i turystami. Ci pierwsi ewidentnie są w większości ubodzy. Warungi są naprawdę bardzo skromne. Dla tych drugich są włoskie, organiczne i hipsterskie knajpki a nawet sklep z makaronami, kaparami i winem z Europy.
Po dwóch dniach i trzech rozśpiewanych nocach ruszyliśmy dalej na wschód. A o tym, co po drodze napiszemy w kolejnym poście. Uwaga będzie o surfujących kozach!

20130725-221216.jpg